APOTEOZA ZIEMNIAKA, czyli jak we Francuza zmienić Polaka
Zaktualizowano: 27 sie 2020
(uwaga: lokowanie produktu)
Siedziałam nad wczorajszymi ziemniakami, których nikt nie zjadł tylko dlatego, że BRZYDKO WYGLĄDAŁY i załamałam się, że ludzie nawet żarcie, któremu ciemiężone narody zawdzięczają przetrwanie, oceniają po wyglądzie.
Krew mi w żyłach zawrzała, schwyciłam sztandar w dłoń (przekonana, że wyglądam jak „Wolność wiodąca lud na barykady” Delacroix), już nasadzałam bagnet na broń, gotowa walczyć o honor ufajdanych ziemią polskich bulw, oddać me życie idealnej pani domu za szacunek do skromnego pożywienia! Przecież nawet z ziemniaka da się wykrzesać piękno, łkałam czystym od grzechu głosem Zosi z Pana Tadeusza, a łzy uniesienia nad własną szlachetnością spływały po mych różanych policzkach w kolorze dzięcieliny („Dzięcielina Polonaise” by Dior, couleur 219).
Wtedy mój wzrok padł na popielnik, z którego zamrugała na mnie filuternie butelka Chopina i druga Baczewskiego. Zaklęte w szkle piękno krystalicznie czyste jak chustka do nosa Najświętszej Panienki.
Usiadłam nieco rozczarowana, że mnie ubiegli. Poprawiłam nieskromnie opadające ramiączko zgrzebnej sukienki z polskiego lnu w kolorze bleu, rewolucjonizm schowałam do szuflady ze świecami na czarną godzinę (lub przyjście Pana) i przerobiłam kartofle na gratin.